Krystyna Chojnowska-Liskiewicz – Polka, która samotnie opłynęła świat
20 marca 1978r. świat obiegła sensacyjna informacja- młoda żeglarka Krystyna Chojnowska-Liskiewicz, absolwentka Politechniki Gdańskiej, przepłynęła ponad 28 tys. mil opływając samotnie kulę ziemską na pokładzie skonstruowanego specjalnie w tym celu jachtu „Mazurek”. Rejs śledziła z zapartym tchem nie tylko prasa polska czy zachodnioeuropejska. Informacja o wyczynie sportsmenki pojawiła się nawet w małej mongolskiej gazecie, której czytelnicy mogli się przy okazji dowiedzieć, że „ocean przypomina bezkresny step słonej wody”. Spotkanie z podróżniczką oraz otwarcie poświęconej jej wystawy w holu głównym Politechniki Gdańskiej stanowiło okazję do przypomnienia wydarzeń sprzed ponad 40 lat.
21 kwietnia o godzinie 9.30 jacht Mazurek przywitano salwami armatnimi w Porcie Las Palmas. Wejście jednostki do portu szybko zmieniło się w prawdziwą paradę na cześć wyczynu młodej Polki. Sterowany przez nią jacht przypłynął do nabrzeża basenu jachtowego Royal Club Nautico de Gran Canaria, w honorowej asyście innych jachtów, motorówek i holowników. Inżynier Krystynie Chojnowskiej-Liskiewicz chciały złożyć gratulacje tysiące ludzi.
-Kapitan Chojnowska-Liskiewicz z jachtu Mazurek pisze, że dnia 20 marca o godzinie 21.30 na pozycji 16,08 Nord, 35-50 West przecięta została pętla opasająca kulę ziemską w rejsie kobiecym- brzmiał oryginał telegramu nadanego przez bohaterkę.
Był to pierwszy tak spektakularny sukces w dziejach polskiego żeglarstwa. Po latach, legenda tego wyczynu sportowego oraz stały udział Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz w wielu projektach popularyzacji tradycyjnego żeglarstwa, przez szereg lat przyczyniała się do szkolenia wielu potencjalnych następców żeglarki.
Pomysł podjęcia sportowego wyzwania narodził się w 1975r. w ogłoszonym przez ONZ rokiem kobiet. W środowisku sportowców szybko pojawia się idea, by ten rok uczcić w spektakularny sposób. Wówczas Polski Związek Żeglarski przypomniał sobie o kapitan Teresie Remiszewskiej i jej pomyśle okrążenia kuli ziemskiej. Jednak Remiszewską spotyka rozczarowanie: władze Związku ogłaszają konkurs, który ma wyłonić kapitan, która zasiądzie za sterami jednostki opływającej glob. Wówczas do udziału w rejsie wytypowana zostaje właśnie Krystyna Chojnowskiej-Liskiewicz.
Plany opłynięcia globu tradycyjnym żaglowym jachtem budziły powszechne zainteresowanie ówczesnej opinii publicznej. Polski Związek Żeglarski zdecydował się na zabezpieczenie finansowe całego przedsięwzięcia stawiając warunek, że rejs musi rozpocząć się na przełomie 1975 i 1976r. Przygotowania ruszyły błyskawicznie. Uroczysta ceremonia chrztu odbyła się już 21 grudnia 1975r. Jacht specjalnie pod kątem planowanego rejsu zbudowała Stocznia Jachtowa im. Josepha Conrada Korzeniowskiego. Biurem projektowym kierował mąż p. Krystyny, Wacław Liskiewicz. Przyszła odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski przygotowała trasę rejsu, wykaz potrzebnych pomocy nawigacyjnych, materiałów i zapasów. Matką chrzestną Mazurka była córka Dyrektora Zjednoczenia Przemysłu Okrętowego, która patronowała całemu przedsięwzięciu. W ciągu pół roku Mazurek z projektu na desce kreślarskiej zmienia się w gotową do rejsu nowoczesną jednostkę. Konstrukcję kadłuba oparto na rozwiązaniach zaczerpniętych z jachtu typu Szmaragd. Kadłub wykonany z laminatu poliestrowo-szklanego miał długość 9,5m, zanurzenie 1,6m. Jednostka była wyposażona w silnik o mocy 15KM.
Ogromną część wyposażenia zakupiono zagranicą za skromne wówczas zapasy dewiz. Wiele elementów specjalistycznego wyposażenia oceanicznego jachtu do dziś nie jest produkowana przez rodzimy przemysł. Branża morska jest dość specyficzną gałęzią przemysłu. Wiele produktów jest więc wytwarzana przez maksymalnie 2-3 wyspecjalizowane przedsiębiorstwa w skali całego świata. Mazurek wyposażono dodatkowo w radiostację, z której w czasie rejsu korzystano niezwykle oszczędnie by nie przeciążać akumulatora. Później przez tę samą radiostację z całego kraju napływały wyrazy solidarności i gratulacje.
- Prowadzenie korespondencji i to nawet przy pomocy radiotelefonu prowadziło do szybkiego wyładowania akumulatora. Generator prądotwórczy umieszczony był w dziobie forpiku. Kłopot w tym, że aby się do niego dostać trzeba było wynieść wszystkie żagle. Ze względu na ich wagę starałam się korzystać z tej opcji rzadko.
Trasa rejsu stanowiła powtórzenie wyczynu kapitana Leonida Teligi, który na pokładzie zbudowanego za własne pieniądze jachtu „Opty” pokonał trasę prowadzącą od portu w Gdyni do wysp Fidżi. Zarówno Teligę, jak i późniejszą zdobywczynię żeglarskiej nagrody Kolosa, zainspirowało osiągnięcie kapitana żeglugi wielkiej Joshua Slocuma, który w końcu ubiegłego wieku pierwszy wyruszył samotnie na jachcie żaglowym "Spray" z Bostonu przez Atlantyk do Gibraltaru, a później wracał do Stanów Zjednoczonych najdłuższą drogą, bo przez Cieśninę Magellana, Pacyfik, Ocean Indyjski i znów Atlantyk. Legendarny kapitan, który przeszedł do historii żeglarstwa wyruszając w rejs na pokładzie samodzielnie przez siebie zaprojektowanej jednostki powiedział zgromadzonym w Sidney dziennikarzom: „ponieważ panie są bardzo zainteresowane podobną podróżą pewnie niedługo jakaś kobieta popłynie w samodzielną podróż dookoła świata”. Po ponad 80 latach słowa Amerykanina okazały się prorocze.
- Studia na Politechnice Gdańskiej nie uczyły co prawda żeglarstwa jako takiego, ale koncentrowały się na wdrażaniu zarówno okrętowej wiedzy technicznej, jak i konkretnych postaw życiowych. Fraza „ inżynier może nie znać konkretnego zagadnienia, ale nie wolno mu znać je źle” okazała się bardzo ważna już w trakcie samego rejsu. Wbrew pozorom środowisko morskie nie jest nieprzyjazne żeglarzowi. Ocean jest absolutnie obojętny, równie dobrze może zatopić śmiałka jak i doprowadzić na drugi brzeg. Studia a potem praca w przemyśle okrętowym sprawiły, że nabrałam pewności siebie i pojęłam, że będę w stanie przystąpić do realizacji swoich planów. Nie podjęłam się tego zadania, by udowodnić coś komuś czy sobie. Po prostu uważałam, że trzeba podjąć się tego zadania. W owym czasie osiągnięcia morskie naszego kraju były niemal zerowe.
Polacy zauważyli i docenili wyczyn Chojnowskiej-Liskiewicz. Jej wielki poprzednik nie miał tyle szczęścia. Jego rejs przeszedł w amerykańskiej prasie niemal bez echa. Opinia publiczna żyła przedłużającą się wojną między USA a Meksykiem o ziemie stanu Teksas.
Konkurencja
Władze Zjednoczenia Okrętowego długo wahały się jakiej zawodniczce powierzyć jacht wraz z wyposażeniem kupionym za cenne w tamtym czasie dewizy. Przeważyło techniczne przygotowanie absolwentki politechniki. Stwierdzono, że zawodniczka obeznana z budownictwem okrętowym na pełnym oceanie lepiej poradzi sobie zarówno z rozszalałym żywiołem, jak i usterkami technicznymi, które na pewno pojawią się już na pełnym morzu. Konkurencja była zażarta. O możliwość startu ubiegało się w kraju 6 pełnych pasji i zaangażowania kobiet. O tytuł Damy Trzech Oceanów rywalizowała z Polką również nowozelandzka żeglarka Naomi James oraz Francuzka Brigitte Oudry. Ostatecznie słynna ostródzianka w rejsie wokółziemskim wyprzedziła swoją główną rywalkę Naomi James o 39 dni. Naomi James wypływając z Dartmouth i płynąc w stronę Przylądka Horn dotarła do celu 28 kwietnia 1978r. przepływając dystans 27 000 Mm (43 452 km). Dla porównania nasza rodaczka przepłynęła samotnie 28 696 mil morskich. Prawdopodobną przyczyną klęski nowozelandzkiej zawodniczki był ciężki atak choroby morskiej oraz determinacja Polki, która dowiadując się w RPA o konkurentce, podejmuje decyzję o kontynuowaniu rejsu przez kolejne 75 dni bez chwili postoju.
Niebezpieczeństwa i przygoda
W związku z niesprzyjającą aurą zdecydowano o przewiezieniu jednostki na pokładzie polskiego statku "Brodnica" do Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich, skąd jacht wyruszył w swój dziewiczy i najważniejszy rejs. Pierwsza część rejsu trwała blisko miesiąc, podczas którego żeglarka mijając Wyspy Zielonego Przylądka dopłynęła na Barbados.
- Starałam się spać w nocy przez co najmniej kilka godzin na dobę, by nie zaburzać sobie rytmu dobowego. Z jednoosobowej wachty schodziłam do koi późno w nocy. Problemem pozostawała więc widoczność niewielkiej jednostki, która przez kilka godzin żeglowania po pogrążonych w ciemnościach wodach oceanu była narażona na zderzenie ze statkami handlowymi. Starałam się unikać spotkań z innymi jednostkami by uniknąć groźby staranowania. Wiedziałam, gdzie przebiegają ruchy statków i starałam się możliwie jak najrzadziej płynąć tymi szlakami. Na szczęście pomijając kilka szczególnie ważnych i uczęszczanych szlaków takich, jak np. wejście do Kanału Angielskiego lub trasy biegnącej wzdłuż linii brzegowych, mimo rozwoju i intensyfikacji żeglugi pozostają puste.
Dzień zaczynał się od czynności nawigacyjnych takich, jak sprawdzenie takielunku i żagli. Potem był czas na śniadanie.
Mimo najwyższej klasy sprzętu oraz wiedzy samych podróżników podczas rejsu z tak długą trasą przebiegającą w pobliżu raf koralowych niejednokrotnie dochodzi do niebezpiecznych sytuacji, z których żeglarza może wyciągnąć jedynie szczęście i umiejętność improwizacji. Nie inaczej było w czasie rejsu jachtu Mazurek. Jednostka pierwotnie była wyposażona w doskonałej jakości 6 osobową tratwę ratunkową produkcji polskiej. Problemem była waga tratwy- 90 kg stanowiło duże obciążenie dla stabilności jednoosobowej jednostki. Podczas przeprawy przez Morze Karaibskie wiał silny pasat. Jacht gwałtownie przechylił się na burtę gubiąc tratwę. Jednostka kontynuowała rejs bez zabezpieczenia. Do kolejnej niespodziewanej sytuacji doszło w czasie okrążania południowego cypla Afryki. 100 mil morskich od brzegu wysoka fala zaowocowała stratą kolejnej tratwy ratunkowej.
Niebezpieczne było już samo poruszanie się po zawsze śliskim pokładzie.
- Do potencjalnie najgroźniejszej sytuacji doszło jednak w wyniku mojego zamiłowania do sprzątania pokładu! Doszłam do wniosku, że należy umyć toaletę zlokalizowaną za trapem. Odkręciłam zawór i na pokładzie momentalnie zaczął podnosić się poziom wody. Stanęłam więc przed niezbyt heroiczną perspektywą śmierci w wyniku utopienia spowodowanego nieszczelnym zaworem od toalety! Uratowała mnie prowizoryczna konstrukcja wykonana z zakorkowanego gumowego węża podwieszonego poniżej linii wody. Takie rozwiązanie musiało wystarczyć aż do dopłynięcia do Sydney, gdzie wymieniono zawór- wspomina żeglarka.
„Mazurek-Pazurek”
Po kilkudniowym pobycie na Barbadosie i koniecznych naprawach "Mazurek" wyruszył w stronę Kanału Panamskiego. 29 lipca minął linię równika. W tej okazji kapitan, a zarazem jedyna członkini załogi postanowiła zmienić nazwę jednostki tak, by w większym stopniu oddawała ona charakter przedsięwzięcia i samej jednostki. Od tej pory jednostka nosiła nazwę Mazurka-Pazurka.
- jacht chociaż mały był taki dzielny wspominała Chojnowska-Liskiewicz.
Na Pacyfiku trasa "Mazurka" biegła w pobliżu Wysp Galapagos, przez Polinezję i Tahiti do wyspy Suva. 10 grudnia 1976r. jednostka wpłynęła do Sydney, gdzie jacht poddano potrzebnym naprawom a żeglarka mogła odpocząć, spotkać się z mężem i obejrzeć regaty Sydney-Hobart. Na morskie szlaki wypływa ponownie 21 maja 1977r. 12 grudnia dopływa do Południowej Afryki by w drugiej połowie stycznia 1978r. dotrzeć do Kapsztadu. 20 marca 1978r. o 19. czasu pokładowego jacht osiągnął pozycję na szerokości 16°08,5'N i długości 35°50'W. Po 28 696 milach pętla dookoła świata została zamknięta. Jacht i jego kapitan na zawsze zapisali się w historii sportu.
Dalsze losy Mazurka
Po swoim spektakularnym rejsie dzieło Wacława Liskiewicza i Stoczni Jachtowej im. J.Conrada Korzeniowskiego w Gdańsku wchodziło w skład floty jachtowej COŻ-PZŻ w Trzebieży. Obecnym właścicielem jest kapitan Marek Hermach, który w 2010r. sfinansował remont generalny jachtu. Odnowiony Mazurek jest wciąż zdolny do powtórzenia pamiętnego rejsu sprzed prawie pół wieku.