"Śmierć Komiwojażera" w Teatrze Wybrzeże
Niepokojąca jest aktualność spektaklu, który już ponad 70 lat temu uderzał w iluzję "amerykańskiego snu" i budowanego na nim świata pozorów. "Śmierć Komiwojażera" autorstwa Arthura Millera także dziś porusza i niepokoi, skłania wreszcie do przemyślenia hierarchii wartości budowanej na nierealnych oczekiwaniach i wyobrażeniach.
Lomanowie są przekonani, że żyją w świecie oferującym wspaniałe możliwości, w którym sukces jest na wyciągnięcie ręki. Jednocześnie coraz głębiej pogrążają się w pułapce kredytów i codziennej, coraz mroczniejszej frustracji. Nie potrafią też przyznać się przed najbliższymi, że po prostu im się nie udało, że nie spełniają społecznych oczekiwań, że system, w którym funkcjonują nie działa. Łatwo tu znaleźć analogie to dzisiejszej rzeczywistości, w której problemy finansowe rozbijają rodziny, zmuszają nas do emigracji zarobkowej, życia na kredyt, czy pracy ponad możliwości.
Młody reżyser, Radek Stępień, mocno akcentuje te problemy, uwspółcześniając tekst kilkoma prostymi zabiegami inscenizacyjnymi. Przede wszystkim jednak bardzo dobrze poprowadził aktorów, z których na szczególne uznanie zasługuje Mirosław Baka w roli Willy'ego Lomana.
– Główny bohater okłamuje rodzinę i samego siebie, że jest kimś więcej niż jest – zaznacza reżyser – byle tylko nie przyznać się, że w gruncie rzeczy nie ma w nim nic wyjątkowego. Naszym obowiązkiem jest opowiedzenie o nim, opowiedzenie o nim dziś, kiedy fałszywy obraz świata i błędnie funkcjonujący kapitalizm nadal jeszcze zbierają swoje żniwo – podkreśla.
Ze strachu przed porażką i upokorzeniem swoje życie wymyślają także synowie głównego bohatera (w tych rolach Piotr Biedroń i Piotr Chys). Choć sukces nie jest także ich udziałem robią wszystko, żeby go poczuć i przekonać się, że nie są bezużyteczni. Nieco zmarginalizowana względem oryginalnego tekstu jest jedynie rola Lindy (Anna Kociarz). Dramatyczna pointa i desperacki planu pozbycia się długów przez głównego bohatera brzmią jednak bardzo wyraźnie.