Klimat grozy
Z Przemysławem Piotrowskim rozmawiamy o jego najnowszej powieści „Matnia”, która miała swoją premierę 11 sierpnia - czym ta książka różni się od poprzednich, jak się ją pisało, czy po sukcesie trylogii o Igorze Brudnym obawiał się zaszufladkowania i jakie są jego plany na następne książki?
Napisał Pan powieść „Matnia”. Czym ta książka różni się od Pana poprzednich powieści?
Różni się diametralnie. Do tej pory pisałem mocne kryminały – „Krew z krwi” się już trochę wyłamywała, była trochę inną książką, natomiast „Matnia” to już taki typowy thriller psychologiczny i to w podgatunku domestic noir, który jest zarezerwowany głównie dla pisarek, nie pisarzy. Ale jestem osobą, która lubi wyzwania, ciągle szuka i postanowiłem spróbować napisać książkę z perspektywy kobiety. Myślę, że mi się to udało, przynajmniej do tej pory nikt jeszcze nie zarzucił mi, że nie oddałem tych wszystkich emocji, które towarzyszą kobiecie. Oczywiście jedni lubią główną bohaterkę powieści bardziej, inni mniej, ale nie wyłożyłem się na żadnych „typowo kobiecych” sprawach. Na pewno jest to książka spokojniejsza, w której akcja rozwija się powoli. Zależało mi na tym, żeby zbudować klimat duszny, gęsty, oblepiający, mroczny – klimat permanentnego zagrożenia, które osacza czytelnika. Z finałem już bardziej w moim stylu, gdzie trochę więcej się dzieje. Ten klimat przede wszystkim odróżnia „Matnię” od moich poprzednich książek, przede wszystkim trylogii o Igorze Brudnym.
Skąd pomysł, żeby napisać książkę z perspektywy kobiety i z wykorzystaniem konwencji, w której częściej piszą autorki niż autorzy?
Już od jakiegoś czasu myślałem o tym, żeby spróbować to zrobić. Potrzebowałem oddechu po cyklu o Brudnym, troszeczkę mnie w pewnym momencie zaczął męczyć i potrzebowałem czegoś nowego. Takie kiszenie się we własnym sosie zwykle wpływa negatywnie tak na autora, jak i na jego twórczość. Czasem trzeba zrobić skok w bok i spróbować czegoś nowego. A poza tym tematyka, która od jakiegoś czasu chodziła mi po głowie – już gdy pisałem „Cheruba”, to w tym słynnym „darknecie” natknąłem się na różne dziwne rzeczy i tematyka „Matni” – której nie mogę zbytnio zdradzać, żeby nie spojlerować czytelnikom fabuły – krzątała mi się po głowie i idealnie wpisywała się w tego typu historię, w której główną bohaterką byłaby kobieta. Więc spróbowałem swoich sił w tym nowym gatunku, który – nie ukrywam – miał mi też pomóc w poszerzeniu grona czytelników. W przypadku książek o Igorze Brudnym poszła trochę niesprawiedliwa fama, że te książki są przesadnie brutalne, a wcale tak nie jest. One są oczywiście męskie, mocne, raczej naturalistyczne niż brutalne i myślę, że trzymają poziom mocnego kryminału, nie wychodząc poza jego ramy. Wydawało mi się jednak, że część ludzi mogła się obawiać Brudnego i chciałem spróbować pozyskać tę delikatniejszą, wrażliwszą grupę czytelników.
Jak się Pan czuł w konwencji thrillera?
Klimat tej książki jest zupełnie inny niż poprzednich. Trzeba go było budować bardzo uważnie i ostrożnie, żeby z jednej strony nie znudzić czytelnika, a z drugiej żeby zasiać ziarno niepewności, zagrożenia i utrzymać klimat do końca. Ale generalnie czuję się w tej konwencji bardzo dobrze, bo ogólnie lubię mroczniejsze klimaty i chyba w tego typu literaturze odnajduję się najlepiej. Nie ukrywam, że pisanie tej książki sprawiało mi bardzo dużą przyjemność. Jest to powieść, którą napisałem bardzo szybko. Zresztą ona nie była do końca planowana, była wynikiem pewnego impulsu. Początkowo chciałem napisać coś innego, ale kiedy już do niej przysiadłem, to przez 2,5 miesiąca siedziałem nad nią dzień w dzień i przerodziło się to w niemal kompulsywne pisanie: po 8, 10, czy nawet 12 godzin dziennie.
Czy zostanie Pan teraz w tym gatunku, czy planuje powrót do klasycznego kryminału? Jakie są plany na Pana następną książkę?
Za bardzo nie mogę zdradzić, ale będzie to trochę powrót do „starego Piotrowskiego”, czyli mocny kryminał. Mam nadzieję, ze czytelnikom, zwłaszcza tym, którzy zaczytywali się w cyklu o Brudnym, się spodoba. Ale tego klimatu thrillera psychologicznego nie odpuszczę. Dobrze się w tym, czuje, dobrze mi się to pisze, mam pomysły, więc nie ograniczam się do jednego gatunku, staram się poruszać w kilku, choć oczywiście pokrewnych gatunkach.
Planuje Pan w dalszej przyszłości zająć się jeszcze innym gatunkiem?
Nigdy nie mówię nigdy, ale zdaję sobie sprawę ze swoich ograniczeń. Nie będę oczywiście w stanie napisać wszystkiego. Bardzo lubię na przykład czytać książki historyczne, np. dziejące się w starożytnym Rzymie lub w średniowieczu. Ale znam swoje ograniczenia i wiem, że nie jestem ekspertem od tych epok i nie byłby w stanie napisać ciekawej historii wymagającej pogłębionej wiedzy historycznej. Podobnie sytuacja wyglądałaby pewnie z sf, który generalnie lubię, ale chyba nie byłbym w stanie napisać. A w przypadku kryminałów mam swój research i posiłkuję się wiedzą moich przyjaciół, z których jeden jest byłym inspektorem policji, drugi patomorfologiem, jeszcze inny prokuratorem, znam kilku lekarzy, których wiedza była bardzo cenna. Tutaj posiłkowanie się wiedzą ekspercką jest dla mnie łatwiejsze, a do tego sam miałem okazję poznać półświatek i reguły które nim rządzą, więc mniej więcej wiem jak to działa.
Czy przy pisaniu „Matni” też korzystał Pan z tego typu researchu?
Matnia była o tyle łatwiejsza, że pisana z perspektywy kobiety. Zuzę, jej główną bohaterkę, wykreowałem jako trochę nierozgarniętą życiowo, niewykształconą. Gdy pisze się z perspektywy danej osoby nie zawsze trzeba wiedzieć wszystko. Więc tutaj ten research był mniejszy. Musiałem się jedynie posiłkować wiedzą w sprawach typowo kobiecych, ale tu wystarczały rady rodziny, przyjaciółek i partnerki.
Myśli Pan, że w polskiej literaturze brakuje jakiejś konwencji, podgatunku, który jest Panu szczególnie bliski?
Nie, wydaje mi się, że mamy teraz tak ogromną ofertę książek, że jest w czym wybierać. Wystarczy chcieć, a na pewno znajdzie się książkę w dowolnym gatunku. Wręcz przeciwnie – coraz trudniej jest się w tym wszystkim odnaleźć, bo jest tego aż za dużo.
Czy przy pisaniu „Matni” inspirowały Pana jakieś konkretne książki?
Nie. Zwykle staram się nie czytać i nikim nie inspirować. Gdybym zaczął się kimś inspirować podczas pisania, to myślę, że byłoby to wyczuwalne. Dopiero po napisaniu „Matni” przeczytałem kilka thrillerów w podgatunku domestic noir, napisanych przez polskie autorki, żeby porównać jak mi to wyszło. Tak samo było z Brudnym. Tak naprawdę nie czytałem wcześniej wielu kryminałów. Generalnie wyznaję zaś zasadę, że piszę takie książki, jakie sam chciałbym czytać. A że jestem dla siebie surowym recenzentem, to staram się, aby były jeszcze lepsze od tych, które napisał ktoś inny.
Premiera „Matni” odbyła się 11 sierpnia. Czy zaskoczyło Pana coś w odbiorze tej książki?
Niespecjalnie. Cieszę się, że odbiór pozytywny. Wiadomo, ktoś czasem pokręci nosem, ale nie da się wszystkich zadowolić. Nie ukrywam też, że przez niektórych czytelników zostałem zaszufladkowany po sukcesie trylogii o Brudnym. Niektórzy porównują moje kolejne książki do tych o Brudnym, a tego nie powinno się robić, bo są to po prostu inne powieści, inny klimat i – przede wszystkim – inny gatunek.
Czy pójście w stronę thrillera psychologicznego było próbą ucieczki z tej szufladki i odklejenia od siebie tej łatki?
Jak najbardziej, na tym mi zależało, bo Piotrowski nie równa się Brudny, a Brudny nie równa się Piotrowski. A ja chcę też pisać inne rzeczy. Pragnę się rozwijać. Ale żeby nie było – widzę i słyszę czego Czytelnicy oczekują i w najbliższym czasie będę staram się zaspokoić ich czytelnicze potrzeby. Wszystkich czytelników zachęcam do sięgnięcia po Matnię, ale też pozostałą moją twórczość. Liczę, że będziemy się spotykać regularnie, a ja ze swojej strony obiecuję, ze będę dawał z siebie wszystko, żeby moje książki były jak najlepsze.
Fot. Albert Zawada/Studio Mąka