Gdynia liczy straty po decyzjach rządu
Na Wszystkich Świętych i Dzień Zaduszny miasto zawsze przygotowuje specjalny rozkład jazdy komunikacji miejskiej oraz organizację ruchu. W tym roku, z uwagi na pandemię, przygotowania były szerzej zakrojone niż zwykle. Po raz pierwszy linie cmentarne miały kursować przez blisko tydzień, umożliwiając łatwy dojazd do nekropolii także w inne dni, niż 1 i 2 listopada, tym samym ograniczając tłok w dni świąteczne. Takie zmiany są kosztowne. Okazało się, że to na nic. Kilka godzin przed wdrożeniem zmian premier ogłosił, że cmentarze jednak pozostaną zamknięte.
Odwołanie dodatkowych kursów i zawrócenie całej zmiany, niestety, nie oznacza, że miasto odzyska wydane na to pieniądze.
- Sytuacja budżetowa jest bardzo trudna. Nawet bez Covidu, po reformach podatkowych, miejski budżet bardzo ucierpiał. Do finansowania edukacji miasto musi dokładać kolejne dziesiątki milionów, bo pieniądze z rządu nie wystarczają - nawet na przyznane przez ten rząd podwyżki dla nauczycieli. Na to wszystko nałożyła się pandemia, która oznaczała i wydatki, i spadek przychodów. Dość przypomnieć interwencyjne zakupy maseczek i płynów dezynfekujących, które darowaliśmy wiosną szpitalom, gdy pozostały bez środków ochrony osobistej. Miasto, choć żadnego prawnego obowiązku nie było, po prostu musiało im - a przez to pośrednio mieszkańcom - pomóc - mówi Katarzyna Gruszecka-Spychała, wiceprezydent Gdyni ds. gospodarki.
Dezynfekcja, zamgławianie, grodzenie miejsc, do których wiosną zakazano wstępu, to też wydatki. Obniżka wpływów to koszt programów pomocowych, takich jak np. Falochron albo koszt zwolnienia z opłat w Strefie Płatnego Parkowania.
- Nikt tych decyzji nie żałuje, ratowały one zdrowie oraz firmy i miejsca pracy, ale to nie znaczy, że nie mają negatywnych skutków dla budżetu miasta - dodaje wiceprezydent Katarzyna Gruszecka-Spychała.
Stosunkowo najciężej została dotknięta komunikacja miejska. Lockdown, a później także obostrzenia co do napełnienia pojazdów sprawiły, że bardzo spadła liczba podróżnych, a zatem także wpływy z biletów. W najgorszym momencie mijającego roku ten spadek wyniósł blisko 80%, w stosunku do roku ubiegłego (jeśli porównać kwiecień 2020 do kwietnia 2019). Nawet w miesiącach wakacyjnych, gdy ruch się wzmożył, notowane spadki wynosiły ponad 20%, czyli na biletach - w najlepszym razie - miasto zarabiało o 1/4 mniej niż rok wcześniej. Tymczasem koszty rosły. W związku z limitami napełnienia miasto musiało uruchamiać tzw. kursy bisowe, tak by pasażerowie mogli dojechać w żądane miejsce bez konieczności oczekiwania na następny rozkładowo pojazd. Intensywniej musiał działać nadzór ruchu, kosztowała także dezynfekcja pojazdów. Reasumując, wydawać trzeba było więcej, a zarabiać można było znacznie mniej.
- W tym kontekście straty spowodowane nagłą decyzją rządu wyjątkowo bolą. Można byłoby ich uniknąć, gdyby to zamknięcie zostało zapowiedziane wcześniej. Nie dało się, gdy machina została już wprawiona w ruch, rozkłady zmienione, grafiki pracy rozpisane, kierowcy i pojazdy gotowe do służb. Tylko na wynagrodzenia dla przewoźników za wcześniej zakontraktowane przejazdy, których juz nie można było anulować, miasto wyda około 188 tysięcy złotych. To nie koniec strat. Przewoźnicy również na tym nie zarobią, muszą zapłacić koszty, w tym pracy. Druk tabel z rozkładami specjalnymi i ich plakatowanie na przystankach wydają się już przy tym drobiazgiem. Tego wszystkiego można było bardzo prosto uniknąć - gdyby decyzja została zapowiedziana kilka dni wcześniej - stwierdza wiceprezydent Katarzyna Gruszecka-Spychała.
Branża kwiatowa, producenci i sprzedawcy liczą straty w setkach milionów. Dobrze nie będzie, ale w ramach możliwości, jakimi dysponuje miasto, stara się im pomóc. Pomoc zapowiedział też rząd. Samorządy za to muszą poradzić sobie same.
Źródło: UM Gdynia