Ciemności kryją scenę
Książka Jerzego Andrzejewskiego "Ciemności kryją ziemię" została opublikowana w 1957 roku. Opowiada o władzy, hierarchii i ideologii. Choć jej akcja dzieje się w średniowieczu, dotyka także czasów współczesnych autorowi. Sceniczna adaptacja powieści w Teatrze Wybrzeże nie dodaje tu nowych kontekstów, a w mojej osobistej opinii, w tym przypadku warto raczej sięgnąć po lekturę.
Teatr Wybrzeże często prowokuje widzów wielopiętrowymi kontekstami interpretacyjnymi i konktekstowymi. Nawet lekkie teksty nabierają tu często nowego kontekstu, jak choćby "Bunbury. Komedia dla ludzi bez poczucia humoru". Przemyślane i przeczytane na nowo inscenizacje "Ferdry", "Wyzwolenia", czy "Romeo i Julii" na długo pozostają w pamięci. Spektakl "Ciemności kryją ziemię" w reżyserii Tomasza Fryzła wydaje się na tym tle płytki, prosty, pozbawiony owej cennej dawki współczenego kontekstu, dialogu, reinterpretacji.
Pomimo umieszczenia akcji spektaklu w średniowieczu, nie znajdziemy na scenie kostiumów ani akcentów scenografii z epoki. Reżyser deklarował, że miało to stworzyć przestrzeń, która sprzyja "nie tylko oglądaniu postaci, lecz także wyobrażaniu ich sobie". Zabieg ten był na tyle skuteczny, że momentami wyobrażałem sobie nawet, iż nie jestem w teatrze, ale oglądam proces nagrywania - całkiem dobrego aktorsko - audiobooka. Zamykając oczy straciłbym jedynie kilka wyjątkowych momentów gry aktorskiej Mirosława Baki w końcówce spektaklu.
Temat inkwizycji i kultura średniowiecza fascynują mnie od lat. Z tego punktu widzenia należy też przyznać, że Piotr Froń (dramaturg spektaklu i autor adaptacji), ciekawie wybrał fragmenty tekstu i zbudował z nich rzetelną struturę. Krajobraz świata jest intensywnie zaznaczony w wypowiedziach żywych, ewoluujących postaci. Wybrzmiewa tu opowieść o lęku, konformizmie, odwadze, pokusie władzy i potrzebie buntu. Ulatuje jednak kontekst epoki poststalinowskiej (czas publikacji powieści Andrzejewskiego), brakuje też powodów by oglądać na scenie spektakl tak mało teatralny.
Fot. Dawid Stube