50 twarzy Nosowskiej
Był to koncert pełen sprzeczności. Podczas występu Katarzyny Nosowskiej w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim artystka zaśpiewała piosenki z bardzo różnych okresów swojej twórczości, utrzymane często w odległych od siebie stylistykach. Jej drapieżny głos kontrastował też z naturalną wrażliwością, jaką prezentowała podczas zapowiedzi kolejnych numerów.

Nosowska zabrała publiczność na podróż po bardzo odległych muzycznych światach. Był wśród nich rock, trans, punk, altrock, poezja śpiewana z tekstem Agnieszki Osiecki oraz cover 'Let's Dance' Davida Bowie. Co jednak najbardziej zaskakujące – wszystko to łączyło się w spójną, czasami nieco sentymentalną całość za sprawą emocjonalności i zaangażowania artystki. To prawda, że od ostatniego studyjnego albumu Nosowskiej (8) minęło już po kilka lat, jednak te kompozycje, a przede wszystkim teksty Nosowskiej nadal uderzają świeżością i osłuchaniem we współczesnej muzyce alternatywnej. Pomysłem na koncert nie była jednak promocja konkretnego albumu ale opowieść o artystycznej drodze i ewolucji fascynacji bohaterki wieczoru. Bez wątpienia stanowiło to dodatkową wartość także dla licznie zgromadzonych fanów artystki.
Różnorodność muzycznych stylistyk, która zabrzmiała w hali GTS, okazała sie jednak odczuwalnym i zbyt dużym wyzwaniem dla akustyka odpowiedzialnego za nagłośnienie koncertu. Różnice w komforcie słuchania poszczególnych utworów i częste korekty były odczuwalne.
Całkowicie nie do przypadł mi natomiast do gustu supportujący Nosowską Zabrocki. Opowieść o toksycznym związku na nietypowy zestaw instrumentów (bandżo) brzmiała pretensjonalnie i mało przekonująco, choć z drugiej strony sam artysta, współpracujący wcześniej między innymi z grupą Hey na płycie Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan, był bardzo przekonujący w narracji, jaką prezentował pomiędzy utworami. Niezrozumiałym był też dla mnie występ samej Katarzyny Nosowskiej w jednym z utworów Zabrockiego – pogłębiło to tylko moje zniecierpliwienie w oczekiwaniu na jej występ.
MN