Spotkanie z Mikołajem Grynbergiem, autorem "Księgi wyjścia"
Na spotkanie zapraszamy w czwartek, 22 marca o godz. 18.00 do Muzeum Emigracji w Gdyni.
Mikołaj Grynberg o książce: wydarzenia, o których opowiadają moi bohaterowie, rozegrały się, gdy miałem dwa, trzy lata. Nie ominęły również mojego rodzinnego domu. Dzisiaj umiem nazwać emocje, które już na zawsze zostaną powiązane z liczbą sześćdziesiąt osiem. To poczucie odrzucenia, żal i samotność.
Postanowiłem zrozumieć, dlaczego tak wielu Żydów wyjechało z Polski po wydarzeniach Marca sześćdziesiątego ósmego i dlaczego tylu zostało. Na przełomie 2016 i 2017 roku odbyłem prawie osiemdziesiąt spotkań z tymi, którzy po wojnie sześciodniowej w Izraelu oraz po Marcu podejmowali decyzje o pozostaniu w Polsce lub jej opuszczeniu. Zadawałem im pytania w swoim imieniu oraz, mam wielką nadzieję, że i w Twoim – Drogi Czytelniku. Dzisiaj wiem więcej, ale dalej nie rozumiem wielu rzeczy. Jedno z pytań, z którym pewnie pozostanę na zawsze, brzmi: dlaczego opuszczający Polskę Żydzi widzieli tak mało rąk wyciągniętych do nich w geście pożegnania?
Posłowie napisał Piotr Osęka. Książka ukaże się 7 marca 2018 r.
Spotkanie towarzyszy wystawie "Rozproszenie" poświęconej 50. rocznicy Marca '68, która będzie prezentowana w Muzeum Emigracji w Gdyni.
Spotkanie poprowadzi Marzena Bakowska. Wstęp wolny. Zapraszamy
Poniżej jedna z rozmów Mikołaja Grynberga z "Księgi wyjścia".
MAREK ELBAUM, Westchester Nowy York/Stany Zjednoczone Ameryki Północnej
Masz poukładane sceny do naszej rozmowy?
Przygotowałem się, żeby powstała narracja. Zastanawiałem się nad trajektorią mojego życia i chciałbym ci pokazać ważne wydarzenia, które miały na nią wpływ. Na przykład, moja postawa wobec rodziców, potrzeba wyciągnięcia ich z Polski wtedy, gdy ja wyjeżdżałem.
Co za nią stało?
Gdy miałem siedemnaście lat, zapytałem ojca, jak zginęli jego rodzice. Opowiedział mi, jak wszyscy razem planowali wyjechać z Kowla. W dniu wyjazdu tata poszedł do swoich rodziców i zobaczył, że oni nigdzie się nie wybierają. Dlaczego? Dlatego, że młodszy brat mojego ojca powiedział, że to nie jest mądre wyjeżdżać. Przecież Niemcy nigdy nie zabijali Żydów. Mój ojciec obraził się na nich, że mu nie ufają i że słuchają jego niewykształconego brata. Dziadkowie zostali i zginęli. A brat ojca się uratował. Po wysłuchaniu tej historii, obiecałem sobie, że nigdy się nie obrażę na mojego ojca, a wierz mi, że to nie był łatwy człowiek. W sześćdziesiątym ósmym podjąłem decyzję o wyjeździe i w trzy tygodnie miałem zieloną kartę. Ojciec leżał wtedy w głębokiej depresji. Wyrzucili go z Instytutu Badań Jądrowych – był tam sekretarzem organizacji partyjnej. Zrobili na niego nagonkę, oskarżyli, że mówił w autobusie po hebrajsku. Jego depresja nie wzięła się tylko z tego zwolnienia. Wzywali jego współpracowników, młodych naukowców, fizyków i inżynierów, którym pomagał między innymi w załatwianiu zagranicznych staży. Próbowali ich zmusić, by dostarczyli dowody na winę mojego ojca, ale żaden się nie zgodził – potem wszystkich ich zwolniono z pracy.
Powiedz kilka słów o sobie, co miałeś w głowie w sześćdziesiątym ósmym roku.
Widzisz, żeby to zrozumieć, muszę ci opowiedzieć kolejne wydarzenie, które wywarło na mnie wpływ. Gdy miałem szesnaście lat, dostałem od ojca zadanie. Wysyłał mnie do Paryża, do siostry mojej matki, która była tam modelką. Miałem skończyć tam liceum, pójść na studia i ściągnąć rodzinę.
Tata powiedział ci to otwartym tekstem?
Tak. Jako pierworodny syn, takie dostałem zadanie. Pojechałem, szybko nauczyłem się francuskiego, zostałem szanowanym i popularnym uczniem. Pod koniec roku był egzamin i kolega, który siedział obok mnie, dostał trójkę, a ja piątkę, mimo że obaj udzieliliśmy takich samych odpowiedzi. Wziąłem nasze prace, poszedłem do profesora i zapytałem, dlaczego za takie same odpowiedzi on dostał trójkę, a ja piątkę? Powiedział, że tamten kolega zawsze ledwo zdawał, więc to niemożliwe, żeby tym razem tak dobrze mu poszło. Ja oczywiście wiedziałem, dlaczego tak się stało, ale wiedziałem również, że nie ma na to dowodu. Nauczyciel był twardy, ja też. Powiedziałem, że jeśli nie postawi mojemu koledze piątki, będzie strajk.
I był strajk?
Był.
Namówiłeś kolegów z innych klas?
Tak. Strajk trwał kilka dni. Mówiłem, że nasz kolega został niesprawiedliwie oskarżony, walczmy o sprawiedliwość!
Nie chodziliście do szkoły?
Chodziliśmy do szkoły, nie chodziliśmy do klas. Wezwał mnie dyrektor i kazał odwołać strajk. Powiedział, że jeśli tego nie zrobię, to będę musiał wyjechać. Powiedziałem mu, że jestem rzecznikiem sprawiedliwości. Żeby oskarżać, trzeba mieć dowody – mówiłem. Nie odwołałem strajku, bo to było przeciw zasadom demagoga, którym przecież wtedy byłem. Poniosłem klęskę, nie ściągnąłem rodziny do Francji. Ale wróćmy do tego, co chciałeś wiedzieć o zawartości mojej głowy w sześćdziesiątym ósmym. Zanim poszedłem do Ambasady USA, zostałem powołany do wojska. Byłem już rok albo dwa w PAN i zaczynałem pracować nad doktoratem z fizyki. Ponieważ byłem absolwentem Politechniki, Wydziału Łączności, to byłem pożądanym oficerem Dywizji Kościuszkowskiej.
Miałeś już wtedy plan wyjazdu.
Miałem, ale nie dzieliłem się nim z moją żoną.
Dlaczego?
Czułem się za wszystko odpowiedzialny i chciałem wszystko sam załatwić.
Dlaczego chciałeś wyjechać?
Dusiłem się w Polsce. Klika ludzi, których nie znałem, decydowała o moim losie. I znowu musimy wrócić do ważnych wydarzeń. W trakcie paryskiego pobytu dorwałem się do literatury i odkryłem egzystencjalistów. Oni mnie wyzwolili z marksizmu. Zrozumiałem, że jest miejsce na indywidualizm.
Dostałeś powołanie do wojska.
Ponieważ nienawidziłem wojska, musiałem tam być najlepszy.
Wytłumaczysz mi to?
W skrócie, wolałem dowodzić plutonem, niż być dowodzonym.
Kiedy wylądowałeś w wojsku?
Latem 1967 na trzy miesiące. Z tego okresu mam dla ciebie dwie sceny. Pierwsza, to zajęcia obowiązkowe dla wszystkich oficerów, czyli strzelanie z pistoletu. Ponieważ nienawidziłem wojska, to dużo ćwiczyłem. Kładłem na przedramieniu cegłę, żeby nie drżała i strzelałem. Na kilkuset oficerów, tylko jeden miał wynik 30 na 30, nazywał się Elbaum. Zebrali się wokół mnie, gratulowali i mówili: my, to byśmy tym Izraelczykom pokazali, jak się walczy.
Jaki jest wydźwięk tego zdania? Nie rozumiem.
Widzieli, że facet z żydowskim nazwiskiem jest z nich najlepszy, więc uważali, że my byśmy pokazali w Izraelu, jak się walczy. To było w trakcie wojny sześciodniowej i nie było jeszcze wiadomo, jak to się skończy.
Co czułeś?
Tylko oburzenie. I teraz przychodzi pora na opowiedzenie drugiej sceny z wojska. Nasza dywizja jedzie bronić muru berlińskiego. Wtedy zrozumiałem, że ja naprawdę jestem piątą kolumną, bo moje wartości są po drugiej stronie muru. Byłem w niewłaściwym mundurze. Od tego wydarzenia moja potrzeba wyjazdu była zdefiniowana i skrystalizowana.
Rozmawiałeś z kimś o tych planach?
W sześćdziesiątym ósmym szedłem Krakowskim Przedmieściem i spotkałem tam pana Artura Ramera, który miał kilku synów, bardzo zdolnych matematyków. Rywalizowałem z jednym z nich w szkole. On rozwiązywał problem, zanim ja dążyłem przeczytać zadanie. Co u pana słychać? – pyta pan Ramer. Z takim dużym szacunkiem się do mnie odniósł, nie wiem, na jakiej podstawie, bo jego syn był naprawdę dużo ode mnie lepszy. Powinieneś iść do ambasady amerykańskiej, jestem przekonany, że dostaniesz zieloną kartę, powiedział mi.
To było już po marcu.
Tak. Idę do mojego ojca i oznajmiam mu, że wybieram się do ambasady. To oznacza, że mój brat będzie zagrożony na studiach oraz że moja żona również będzie zagrożona na swoich studiach. Żona jest w ciąży. Idę do mojej szefowej w PAN-ie i proszę, by mnie zwolniła. Ona za żadne skarby nie chce tego zrobić. Proszę ją ponownie i mówię, że idę do amerykańskiej ambasady.
Dlaczego chciałeś, żeby cię zwolniła?
Nie chciałem, żeby miała potem z mojego powodu jakieś kłopoty. Minimalizowałem straty. Poszedłem do ambasady USA i powiedziałem, czym się zajmuję. Byli bardzo zainteresowani moją pracą magisterską, bo pracowałem nad jednym z pierwszych laserów na świecie. Powiedzieli, że dadzą mi znać za kilka dni. Wróciłem do nich, a oni mówią: dostaniesz zieloną kartę, za kilka dni będziesz w Nowym Jorku. Bardzo podziękowałem i powiedziałem, że bez żony nie wyjadę. I że muszę jeszcze zabrać ze sobą ojca, który jest komunistą. I że nie wyjadę też bez rodziny mojej żony, której ojciec również jest komunistą. I że jeszcze musi wyjechać mój brat oraz siostra mojej żony. Hucpa, po prostu hucpa. Mój ojciec i mój teść zostają zaproszeni na interview. Obydwaj dostają pozwolenie wjazdu. To byli bardzo odpowiedzialni, etyczni i ideowi ludzie, którymi nie kierowała gorycz. Pewien rozdział w ich życiu dobiegł końca – ich marzenie się nie urzeczywistniło. Mieli po sześćdziesiąt lat i chcieli być ze swoimi dziećmi.
A twój brat i siostra żony?
Wszyscy wyjechali. My pierwsi, a reszta sukcesywnie dojeżdżała.
Polecieliście do Nowego Jorku?
Tak, chociaż miałem plan, by dostać się do Stanfordu, a to jest na wschodnim wybrzeżu. Nic z tego nie wyszło, bo żona była na koniec już w zaawansowanej ciąży i nie bardzo mogliśmy się ruszyć. Trzy miesiące mieszkaliśmy w obskurnym hotelu i ona cały czas mówiła, że nie urodzi tutaj dziecka. Zacząłem szukać pracy, ale nie miałem pojęcia, jak to się robi. Nie wiedziałem, co to jest resume, cv ani ile chcę zarabiać. Pół mili od naszego hotelu, przy Czterdziestej Drugiej ulicy była biblioteka publiczna. Spędzałem tam dzień i noc. Zapoznawałem się z tym, co w Stanach zrobiono w mojej dziedzinie. Gdy po trzech miesiącach przyjechał ojciec, najpierw jemu załatwiłem pracę.
Z czego żyliście?
Charytatywna organizacja żydowska płaciła za nasz hotel i dawała nam drobne pieniądze. Nazywali się NAYANA, czyli New York Association for New Americans. Dawali nam pieniądze przez dwa pierwsze dwa miesiące, a my byliśmy już trzy miesiące. Zaczynało się robić nerwowo. Kolejna ważna scena do narracji. Idę do tej organizacji i proszę pracownicę społeczną o dwadzieścia dolarów na ciepłe ubranie dla mojej żony. Nasze rzeczy wciąż jeszcze nie dopłynęły z Polski. Rozmowa o dwudziestu dolarach trwa ponad dwie godziny. W końcu mówię: twój czas spędzony ze mną wart już jest więcej niż te cholerne dwadzieścia dolarów. Trochę ją to zaskakuje i daje mi te pieniądze. W końcu idę na interview do wielkiej firmy elektronicznej Ratio. Proszą, żebym powiedział, jaka jest różnica między próżniową triodą a tranzystorem. To jest proste pytanie, ale ja chcę im pokazać, jak dużo wiem, i wygłaszam cały wykład z mechaniki kwantowej. Po wszystkim usłyszałem, że widzą, iż bardzo dużo wiem, ale to nie była odpowiedź inżyniera. Dziękujemy. To była bardzo niebezpieczna porażka, ale dzięki niej dowiedziałem się, na czym polega interview. Później poszedłem na Columbię i zapukałem do drzwi, na których było napisane, że w środku jest profesor. Łamaną angielszczyzną tłumaczę mu, że jestem z Polski, znam się na elektronice kwantowej i pytam, czy może mi pomóc. On na to: dwie mile stąd jest instytut wysokich energii, pojedź tam. Wsiadam w pociąg, jadę do Westchester, idę do tego instytutu i mówię, że miałem przyjść na interview, ale bardzo słabo mówię po angielsku. A po francusku mówisz? Mówię – odpowiadam zadowolony. To dobrze, bo dyrektorem instytutu jest Francuz. Po dwóch godzinach rozmowy dyrektor pyta, ile bym chciał zarabiać. Nigdy nikt nie zadawał mi takich pytań. Zamykam oczy i myślę sobie, że ładną cyfrą jest dziesięć tysięcy dolarów rocznie. On się zgadza. Wtedy zyskuję trochę więcej odwagi i mówię, że chcę skończyć pisać doktorat. Żeby robić doktorat, trzeba być na studiach doktoranckich, które zabierają sto procent czasu, a ty masz u nas pracować. Takiej odpowiedzi nie chciałem usłyszeć. Dzwonię do ojca: mam ofertę pracy za dziesięć tysięcy rocznie. Przyjąłeś? – pyta tata. Powiedziałem, że się zastanowię – odpowiadam. Masz żonę, masz dziecko – tata robi mi wykład. Ale ja już byłem umówiony na kolejne interview w innym instytucie Columbii. Zadają mi pytania, rozumiem, ale nie umiem odpowiedzieć. Piszę równania, robię schematy. Pytają, ile chcę zarabiać. Znowu zamykam oczy i myślę, że cudownie byłoby zarabiać tysiąc dolarów miesięcznie. Dwanaście tysięcy – mówię. OK – odpowiadają. Wiesz, w tamtym okresie masowo zwalniano fizyków, to był koniec Programu Apollo. Wielu taksówkarzy w Nowym Jorku miało wtedy doktoraty z fizyki. Dostałem tę pracę, ale Ameryka jeszcze nie była moim domem. Stała się nim dopiero trzy miesiące później. Prowadziłem bardzo ożywioną rozmowę z kolegą Michaelem Greenbergiem, który był po MIT, a poza tym był rabinem. Jest piątek po południu, stoimy przy tablicy i zawzięcie sobie coś tłumaczymy. Otwierają się drzwi, wchodzi nasz kolega George Leat, irlandzki katolik i mówi: Michael, jeśli nie przestaniesz rozmawiać, to się spóźnisz na szabat. Michael mnie przeprasza i pędzi do metra. Wtedy sobie pomyślałem, to jest mój dom. Katolik przypomina Żydowi o szabacie.
Autor fotografii: Adrian Grycuk
Źródło fotografii: https://pl.wikipedia.org/wiki/Henryk_Grynberg