Rewia na miarę naszych możliwości
"Święto Winkelrida. Rewia Narodowa", czyli najnowsza premiera Teatru Wybrzeże to spektakl pełen wspaniałych i zaskakujących pomysłów dramaturgicznych i inscenizacyjnych, zakończony niestety dość słabą pointą. Siłą spektaklu pozostaje zabawa formą i aktualna tematyka.
Intrygująca jest już sama historia dramatu napisanego w 1944 roku przez Jerzego Andrzejewskiego i Jerzego Zagórskiego. Była to satyryczna polemika z polityką historyczną. Odważna i prowokacyjna. Na scenę "Święto Winkelrida" trafiło jednak dopiero w 1956 w inscenizacji Kazimierza Dejmka, stając się sztandarowym spektaklem polskiego odwilżowego października. Współczesna inscenizacja Marcina Libera dokłada spektaklowi współczesny kontekst i nowe, autotematyczne teksty. W pierwszym akcie obserwujemy świetnie napisaną i wyreżyserowaną próbę do właściwego spektaklu.
– Chcielibyśmy spróbować spełnić marzenie wielu obywateli i ze sztuki aluzyjnej uczynić pogodną komedię z historią o sympatycznym bohaterze w tle. Z teatrem nigdy nie wiadomo, bo to żywe miejsce, a ludzie są zmienni, ale zrobimy wszystko, by dostarczyć widzom i sobie sporą porcję rozrywki – deklarował Marcin Cecko, dramaturg.
Rezultat jest przewrotny. Otrzymujemy spektakl zarówno zabawny, jak i nasycony refleksją, przede wszystkim jednak oparty na zaskakujących, pomysłowych i bardzo inteligentnych pomysłach. Mija dwadzieścia lat, odkąd Arnold Winkelrid (przed laty utożsamiony przez Juliusza Słowackiego z Polską) uratował wolność swojej ojczyzny wbijając we własną pierś ostrza nieprzyjacielskich włóczni. W tej wersji spektaklu chodzi jednak o włócznie najeźdźców z Unii Europejskiej. Burmistrz niewielkiego górskiego miasteczka postanawia rocznicę uświetnić widowiskiem będącym odtworzeniem historycznych wypadków. Do udziału w widowisku zostaje zaproszony syn słynnego bohatera. W miasteczku (i równolegle w zespole teatralnym) narastają jednak konflikty i nastroje rewolucyjne.
Zdecydowanie warto wybrać się do Teatru Wybrzeże i dać się zaskoczyć przebiegowi wydarzeń, choć ostatnie autorskie podsumowanie wypowiadanie chóralnie przez aktorów nie wnosi ostatecznie więcej niż monolog kelnera z "Sensu Życia według Monthy Pythona".