Stypa, ale na wesoło
Sztuka Paula Elliotta "Umrzeć ze śmiechu" jest współczesną amerykańską komedią. Bazuje na czarnym humorze, kilkakrotnie zaskakuje i przypomina, że warto cieszyć się życiem.
Przygotowany przez zespół Teatru Miejskiego im. Witolda Gombrowicza spektakl w reżyserii Krzysztofa Babickiego to komedia z prostym przesłaniem: o tym, że warto doceniać każdy dzień i cieszyć się życiem, przypominamy sobie najczęściej wtedy, gdy umiera ktoś z naszych bliskich przyjaciół. Tym razem trzem przyjaciółkom przypomina o tym - zza grobu - ich czwarta, brydżowa partnerka, która - przewidując swą rychłą śmierć - zaplanowała dla pozostałych wyjątkową niespodziankę. Jaką? Oczywiście nie wypada tu tego zdradzić.
Sam spektakl jest kameralny i dobrze obsadzony. Najbardziej zaskoczyła mnie przy tym charakterystyczna rola Moniki Babickiej, w której aktorka miała okazję pokazać się z nowej, szalonej i bardzo zabawnej strony. Duża dawka czarnego humoru w sztuce Elliota łączy się z opowieścią o przyjaźni i potrzebie wsparcia w najtrudniejszych życiowych momentach. Czyli na przykład po pogrzebie.
Tekst został dobrze przetłumaczony, dialogi są wartkie, choć oczywiście nie dało się przenieść wyszystkich gier językowych, a w wersji oryginalnej już samo "bury Mary" powoduje mimowolny uśmiech.
Na zakończenie muszę też przyznać, że po obejrzeniu "Umrzeć ze śmiechu" pozostał mi pewien niedosyt. Wiąże się to zapewne z tym, że zeszłoroczna premiera Teatru Miejskiego, "Arszenik i stare koronki" - także pełna czarnego humoru i również w reżyserii Krzysztofa Babickiego - zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko i trudno ją było przeskoczyć.
Fot. Roman Jocher