Spacerowanie po Wrzeszczu to ciągła podróż w czasie
Rozmawiamy z Jarosławem Wasielewskim, który zajmuje się badaniem i popularyzacją przeszłości Wrzeszcza. Jest współautorem monografii Dolny Wrzeszcz i Zaspa oraz dwóch tomów albumu Wrzeszcz na dawnej pocztówce. Prowadzi też blog Z Wrzeszcza.
Dlaczego Wrzeszcz jest najfantastyczniejszą dzielnicą Gdańska?
Powodów jest bardzo wiele, ale mówiąc najprościej Wrzeszcz to takie wielowarstwowe prawie-miasto w mieście, przebogaty kolaż, którego doświadczanie, „odczytywanie”, rozbieranie na czynniki pierwsze zaskakuje i daje dużo satysfakcji.
Z miłością do dzielnicy można się urodzić, nabyć ją przez osmozę, może przyjść wraz z literaturą lub kibicowaniem klubowi piłkarskiemu. Jak było w Pana przypadku?
Świadomą miłością do Wrzeszcza – a zwłaszcza do jego historii – zapałałem w wieku 20 lat. Przedtem była to miłość nieuświadomiona, nienazwana, którą chyba prawie każdy odczuwa wobec swojej małej ojczyzny, bo przecież nic innego nie zna. A katalizatorami, dzięki którym sobie tę miłość uświadomiłem, były „Weiser Dawidek” Pawła Huelle oraz albumy z serii „Był sobie Gdańsk”. Bo nagle dotarło do mnie, że moje podwórko ma historię sięgającą kawał czasu wstecz – i zapragnąłem tę historię poznać. Szybko okazało się, że aby to zrobić, sam muszę stać się badaczem.
Prowadzi Pan blog o historii Wrzeszcza, wcześniej była strona podsumowująca prace badawczo-popularyzatorskie. Jest Pan współautorem książki o tej dzielnicy i albumu z historycznymi pocztówkami ją przedstawiającymi. Może Pan powiedzieć o sobie, że w życiu zajmuje się głównie Wrzeszczem, czy to jednak hobby po godzinach?
Wrzeszcz to moje hobby, którym zajmuję się obok normalnej działalność zawodowej. Jednak w ostatnich latach przynosi ono także pewne korzyści finansowe, co – nie ukrywam – jest miłym dodatkiem.
Na blogu poświęca Pan wiele miejsca różnorodności Wrzeszcza: historycznej, architektonicznej, przyrodniczej. Wrzeszcz jest fascynujący, bo widać w nim wszystkie warstwy czasu i można dotknąć każdej z nich, czy z tego połączenia wyłania się genius loci, wartość dodana całej tej mieszanki?
Jak najbardziej. Wrzeszcz jest niepowtarzalnym kolażem, złożonym z kolejnych warstw historycznych, które się wzajemnie przenikają. Dla przykładu: przy jednym skrzyżowaniu al. Grunwaldzkiej z ul. Do Studzienki na niewielkim obszarze znajdzie Pan okazałe kamienice z epoki wilhelmińskiej, modernistyczne budynki z czasów Gomułki oraz pamiątkę wczesnego polskiego kapitalizmu początku lat 90. w postaci Domu Handlowego „Jantar”. Jak dobrze się Pan ustawi z aparatem, to może Pan zmieścić te epoki w jednym kadrze. Albo patrząc od strony funkcjonalnej: Wrzeszcz był od zawsze miejscem handlowym, kupiectwo było ważnym elementem jego tożsamości jeszcze w czasach, gdy był wsią na drodze z Gdańska do Oliwy. Ta handlowość do dziś ma wiele wymiarów, bo z jeden strony mamy ogromną Galerię Bałtycką czy Galerię Metropolia, gdzie kupi Pan odzież światowych marek, a z drugiej – działające nieprzerwanie od ponad siedmiu dekad targowisko miejskie przy ul. Wyspiańskego, gdzie kupi Pan skarpety, pomidory i chemię z Niemiec. Te odmienne rzeczywistości nie istnieją przeciwko sobie, ale się wzajemnie uzupełniają. Spacerowanie po Wrzeszczu to ciągła podróż w czasie oraz przeskakiwanie między różnymi sposobami „użytkowania” czy doświadczania miasta.
Z informacji prasowych wynika, że książki „Dolny Wrzeszcz i Zaspa” i oba tomy „Wrzeszcza na dawnej pocztówce”, których był Pan współautorem, cieszyły się dużym powodzeniem. Mieszkańcy Wrzeszcza są zainteresowani historią swojej najbliższej okolicy?
Bardzo. Chociaż Gdańsk od 76 lat jest miastem w 100% polskim, to jednak historia jego przedmieść wciąż jeszcze nie jest w pełni poznana. A ile można czytać o Drodze Królewskiej czy Kościele Mariackim? Nic dziwnego zatem, że publikacje o Wrzeszczu sprzedają się jak ciepłe bułki.
Uważa Pan, że historia lokalna jest wciąż marginalizowana na rzecz „wielkiej historii”?
Jeśli chodzi o profesjonalnych historyków, to z reguły tak jest, chociaż są chlubne wyjątki. Jednak pojawia się coraz więcej historyków-amatorów oraz pasjonatów – takich jak ja – którzy wyciągają na światło dzienne przeszłość swoich małych ojczyzn, schodząc na poziom pojedynczej ulicy, sklepu, kamienicy, podwórka. Osoby te są dla odzyskiwania historycznej pamięci i budowania lokalnej tożsamości szczególnie cenne.
Na swoim blogu śledzi Pan też jak Wrzeszcz się zmienia. W jakim kierunku zmierza dzielnica i jak może wyglądać za 10-20 lat?
Według mnie niestety w nie najlepszym. Po pierwsze, jego fragmenty – jak chociażby „zrewitalizowana” ul. Wajdeloty – zaczęły się gentryfikować. Robi się tam sterylnie, drogo i nieautentycznie. Obawiam się, że za 10-20 lat przeciętnego Wrzeszczanina nie będzie stać na to, by tu mieszkać. Po drugie, pamiątki po przeszłości dzielnicy traktowane są z nonszalancją. Albo pozwala im się niszczeć przez dekady, jak to dzieje się ze znajdującym się w prywatnych rękach Dworem Świętej Studzienki, albo bezlitośnie rozbiera przy okazji nowych inwestycji. Ostatnio media alarmują, że taki los czeka parzystą stronę ulicy Do Studzienki. Decydenci nie uważają tej zabudowy jako w jakikolwiek sposób cennej i wartej zachowania. Za 10-20 lat będziemy we Wrzeszczu architektonicznie i historycznie ubożsi.
Czy we Wrzeszczu jest coś, co Pana wkurza?
Oczywiście. Poza tym, o czym właśnie powiedziałem, wkurza mnie chaos wizualny – w wielu miejscach zabudowa pomyślana pierwotnie jako spójna całość jest zarządzana przez kilka osobnych wspólnot, które nie potrafią się dogadać, w rezultacie każda klatka maluje elewację na inny kolor i kładzie inny dach. Aż oczy bolą od patrzenia.
Wyobraża Pan sobie wyprowadzenie się z Wrzeszcza i życie gdzie indziej?
Tu Pana zaskoczę, bowiem od dłuższego już czasu nie mieszkam we Wrzeszczu. Kilka lat temu wprowadziłem się na gdańską Żabiankę, której historią także od niedawna się zajmuję (przy okazji zapraszam na stronę jarekwasielewski.pl/dawnazabianka). Ale chciałbym kiedyś wrócić do Wrzeszcza i być może w przyszłości mi się to uda.
Planuje Pan kolejne przedsięwzięcia związane z Wrzeszczem? Kolejne książki, albumy, inna forma popularyzacji historii dzielnicy?
Tak, poza artykułami, które z różną częstotliwością publikuję w tytułach internetowych i drukowanych, pracuję nad kolejnym wydawnictwem książkowym. W tym momencie jednak jest jeszcze za wcześnie na to, by cokolwiek zapowiadać.
Fot. Jarosław Wasielewski